Pod hasłem „Młodzi nie dajcie się zniewolić” już po raz dwudziesty piąty wyruszyła z łódzkiej katedry pielgrzymka, w intencji trudnych problemów miasta i regionu, do grobu bł. ojca Rafała Chylińskiego w Łagiewnikach.

Pielgrzymom na ich drogę, trud i zanoszone intencje błogosławił Ksiądz Biskup Ireneusz Pękalski, który w słowie skierowanym do pielgrzymów odwołał się do hasła tegorocznej pielgrzymki „Różne są zniewolenia człowieka i nie raz jest bardzo trudno najpierw te zniewolenia sobie uświadomić, a później z nich się wyrwać. Potrzebna jest Boża łaska, boża pomoc, aby człowiek mógł swoje drogi życia wyprostować. Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli- jeśli poznajemy prawdę o sobie wtedy jest większa szansa, że cokolwiek w naszym życiu się zmieni, jeżeli będziemy współpracować z Bożą łaską.”

I przypomniał Ksiądz Biskup słowa Jezusa „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”- jeżeli coraz bardziej będziemy poznawali Jezusa, będziemy pielęgnować naszą przyjaźń z Nim. To On będzie działał w nas swoją mocą, wyzwalając nas z tego wszystkiego co wyzwolenia wymaga- mówił Ksiądz Biskup.

Jak podkreślał ksiądz Marcin Majda, organizator pielgrzymki- gdy pielgrzymka te 25 lat temu się rozpoczynała chodziło głównie o modlitwę w intencji osób uzależnionych od alkoholu. Teraz tych zniewoleń i trudnych problemów jest więcej. „W roku Światowych Dni Młodzieży chcemy szczególną troską objąć właśnie młodych ludzi, ich problemy. Chcemy się modlić o to, żeby doświadczali właśnie wyzwolenia w mocy Ewangelii, w mocy Pana Jezusa. Chcemy też prosić o to, żeby Pan Jezus chronił młodych ludzi przed różnymi zniewoleniami.

Łodzianie w tej pielgrzymce polecają przede wszystkim swoje rodziny. Modlą się za najbliższych w najróżniejszych intencjach. Jedni modlą się o silną wiarę dla swoich dzieci i wnuków, inni o uzdrowienie z choroby alkoholowej. Jeszcze inni idą, by pokutować za to co było, a z czym udało im się zwyciężyć. Jedno jest pewne to niezwykle ważna pielgrzymka dla naszego miasta, w której łodzianie modlą się za łodzian i oddają błogosławionemu Rafałowi wszystko to, co wymaga naprawienia i Bożej pomocy.

Wspólne pielgrzymowanie co roku kończy się Eucharystią, a następnie zawierzeniem miasta i jego mieszkańców przy grobie bł. Rafała Chylińskiego, w Sanktuarium św. Antoniego w łódzkich Łagiewnikach.

Pielgrzymkę zorganizowała Diakonia Wyzwolenia Ruchu Światło-Życie. W tym roku w sposób szczególny w pielgrzymowanie włączyła się młodzież, która przygotowuje się do Światowych Dni Młodzieży.

Archidiecezja Łódzka. Autorskie prawa majątkowe Archidiecezji Łódzkiej

Pokój i dobro!

Z powodu problemów technicznych byliśmy zmuszeni zmienić adres poczty elektronicznej Kurii Prowincjalnej.

Nowy e-mail Prowincji to: warszawa@prowincja.org

Bardzo prosimy korespondencję kierować na powyższy adres.

red.

W tym roku przypada 96 rocznica męczeńskiej śmierci o. Błażeja Justvana, gwardiana grodzieńskiego. Ten franciszkanin pomimo bardzo krótkiego pobytu w klasztorze grodzieńskim stał się niejako symbolem czasów prześladowań bolszewickich w okresie wojny polsko-bolszewickiej. Przy wielu okazjach postać tego franciszkanina pojawia się jedynie na krótko, aby zasygnalizować trudny okres w dziejach Kościoła. W kolejną rocznicę jego męczeńskiej śmierci przypatrzmy się nieco na skromny materiał źródłowy na temat tego zakonnika.

W rodzinie Franciszka i Amelii zd. Gruszka zamieszkałych w Bukowinie w Serecie, w cesarstwie Austro-węgierskim dnia 22 sierpnia 1887 r. przyszedł na świat młodzieniec. Na chrzcie św. otrzymał dwa imiona: Ferdynand-Tymoteusz. Jego ojciec Franciszek był Węgrem, a matka Amelia była Polką. Ferdynand był miłym dzieckiem, nie sprawiającym rodzicom zbytnich trosk. Uzyskawszy wymagany wiek rozpoczął naukę w szkole powszechnej w Bukowinie. Nauka młodzieńcowi dobrze szła, następnie przeszedł do gimnazjum, które również ukończył bez przeszkód. Jako obywatel cesarstwa Austro – węgierskiego Ferdynand posługiwał się językiem niemieckim, w domu od matki nauczył się słabo rozmawiać w języku polski. Języka rodzinnego swego ojca – węgierskiego nie znał.

Idąc za głosem powołania zakonnego mając 18 lat wstąpił do zakonu franciszkańskiego we Lwowie. Tam po kilkutygodniowej aspiranturze 17 listopada 1904 r. rozpoczyna nowicjat otrzymując imię zakonne Błażej. Br. Błażej na klerykacie starał się być dobrym dla innych. W seminarium był nazywany Dulcissimi Najsłodszy ze względu na swój sposób podejścia do życia w sposób roztropny i przepojony słodyczą serca. Br. Błażej dążył do doskonałości zakonnej i cieszył się z postępu bliźnich w cnotach.

Do kapłaństwa przygotował się solidnie odbył studia w Kolegium Serafickim w Krakowie z wynikiem bardzo dobrym. Świecenia kapłańskie otrzymał 29 września 1911 r.

Na kapitule prowincjalnej w 1914 r. zostaje wybrany na magistra nowicjuszów – kleryków do Krakowa, którego to obowiązku nie objął ze względu na wybuch I wojny światowej. O. Błażej został powołany na kapelana przy wojsku austriackim. Na wojnie nie zapominał o obowiązkach zakonnych. Po zakończeniu wojny, po czterech latach kapelaństwa wojskowego został wybrany w 1919 r. na gwardiana do Warszawy. Nie długo jednak przebywał w Warszawie. W Grodnie obrano wtedy gwardianem o. Melchiora Fordona, jednak na sprawę przejęcia klasztoru w Wilnie został on tam przeniesiony również na gwardiana.

W 1920 r. na kongregacji czyli definitorium prowincjalnym o. Błażej został wybrany gwardianem konwentu w Grodnie. O. Błażej objął urząd w Grodnie w czerwcu 1920 r.

Zaraz po przybyciu do klasztoru grodzieńskiego oddał się pracy duszpasterskiej. W Księdze chorych pod datą 14 lipca 1920 r. jest zapis o odwiedzinach przez o. Błażeja w miejscowości Gnojnica dwóch osób chorych z posługą spowiedzi, namaszczenia chorych i Komunii św. Emilii Marmol i Katarzyny Pawłowskiej. Następna adnotacja widnieje pod datą 19 sierpnia 1920 r. udzielenie takiej samej posługi duszpasterskiej dla chorego Antoniego Filipowicza we wsi Soły. Po dacie 24 sierpnia 1920 r. widnieje napis w tej księdze: Z powodu prześladowań bolszewickich dalsze prowadzenie Książki chorych było nie możliwe. O. Korneliusz franciszkanin. Wznowiono prowadzenie powyższej księgi od 4 stycznia 1921 r.[1]

Nieco więcej informacji można znaleźć w tzw. Księdze prokuratorskiej prowadzonej przez ekonoma klasztoru, którym w tym czasie był o. Korneli Czupryk, późniejszy misjonarz w Japonii i prowincjał. Zapisał on wtedy następujące słowa w prowadzonej przez siebie księdze: Z powodu zbliżania się bolszewików do Grodna oddałem książkę i kasę prokuratorską o. gwardianowi ks. Błażejowi Justvanowi, dnia 13-VII-1920 r. – o. Korneliusz. Dnia 19-VII o godz. 3 po poł. zajęli bolszewicy Grodno.

Podczas okupacji Grodna przez bolszewików, prowadzenie rachunków, za miesiąc sierpień i wrzesień było niemożliwe.

Dnia 23 sierpnia rozpoczął się gwałtowny, pełny paniki, odwrót hord bolszewickich przez Grodno.

Dnia 30 sierpnia w godz. 1.00 w nocy Czerezwyczajka bol. z 15 żołnierzami napadła na klasztor; o. gwardiana ks. Błażeja Justvana aresztowali i znęcając się w nieludzki sposób wywiozła do Lidy, a następnie w głąb Rosji; a zaś o. Korneliusz Czupryk, w przebraniu wiejskim zdołał ujść i tułając się we wsi Sołowieje[2] przez miesiąc w przebraniu pastucha, wrócił dnia 25 września rano, z wojskami polskimi do klasztoru[3].

O losach o. Błażeja nic więcej nie wiadomo, dochodziły jedynie do klasztoru różne sprzeczne informacje, jedne o tym że żyje, przebywa w Samarze, inne że został roztrzelany koło Witebska. W 1923 r. na kapitule prowincjalnej z powodu braku jakich kolwiek nadziei na to że o. Błażej może być przy życiu uchwalono, aby we wszystkich klasztorach były odprawione Msze św. za ś.p. o. Błażeja Justvana[4].

O. Błażej przeżył 33 lata, w tym 16 lat w Zakonie św. Franciszka i 9 lat w kapłaństwie. W tym tak krótkim czasie dał się poznać jako wzorowy zakonnik i gorliwy kapłan.

Te tak bardzo krótkie refleksje przeszłości niech nam posłużą do przypomnienia postaci, która do końca stała na posterunku obrony Kościoła i wiary.

Józef Makarczyk OFMConv.

[1] Archiwum OO. Franciszkanów w Grodnie, dalej AFG, Księga chorych 1920 r. [1920 – 1924], brak numeracji stronic, b. Sygn.

[2] Wieś Sołowieje – istniejąca do dnia dzisiejszego miejscowość na Białorusi przy drodze Grodno – Zareczanka (Balla Kościelna), odległa kilkanaście kilometrów od klasztoru grodzieńskiego.

[3] AFG, Księga prokuratorska, 1919 – 1924, s. 18v-19, b. Sygn.

[4] K o l e g a, Nieco o tych, co przeszli do naszej historii. Ś.P. O. Błażej Justvan, Wiadomości z Prowincji OO. Franciszkanów w Polsce. R. 6: 1936, nr 4(23), s. 84-86.

Był rok 1944. W Warszawie wybuchło powstanie. Niemcy przygotowywali front wojenny nad Bzurą w okolicy Sochaczewa na wypadek, gdyby załamała się linia Wisły. Prace te prowadziła paramilitarna formacja zwana Organisation Todt – Organizacja Todta, nazwana od jej założyciela inż. Fritza Todta, działająca na terenie III Rzeszy i w krajach okupowanych w latach 1938 do 1945. Do pracy wykorzystywano więźniów, ludzi z łapanki, a także ochotników. Hitler wysoko cenił tę organizację.

Komendant robót fortyfikacyjnych koło Sochaczewa znalazł wymuszoną siłę roboczą w klasztorze franciszkanów w Niepokalanowie, chociaż władze chciały zachować pozór dobrowolnego zaangażowania. Werbunek nastąpił w klasztornym refektarzu 1 sierpnia. Kronikarz klasztorny opisał ten moment: „Wieczór 1 sierpnia 1944. Godzina 21. Dzwonek na milczenie… Pod mleczarnię podjeżdżają dwa auta z żandarmami. Rozchodzi się wezwanie: „ Wszyscy do refektarza!…”. W refektarzu zastajemy już o. Gwardiana (o. Witalis Jaśkiewicz), nieco braci oraz… żandarma niemieckiego w stopniu porucznika i sierżanta SD (czarna policja). Gdy już wszyscy się zeszli, najpierw po niemiecku przemówił porucznik, a następnie „czarny” przetłumaczył na język polski. W sposób dość delikatny dał nam do zrozumienia, że mamy jechać na siedem dni do kopania szańców za Sochaczewem, a potem wrócimy spokojnie do domu. Mleczarnia, chorzy, pewna ilość braci do obsługi klasztoru i z działu mechanicznego miała pozostać na miejscu. Poleca zabrać ze sobą tylko ręcznik, koc… i proszek do zębów, a wszystko inne będzie nam przydane na miejscu.

Chwila ciszy. Niemcy wodzą wzrokiem po zebranych. Gdzieś w głębi refektarza daje się słyszeć szmer i pomruk po tej gadaninie. „ Czarny” jakby zrozumiał, o co chodzi, i nadmienił, że w przeciwnym razie będzie się musiało użyć innych środków, to znaczy przymusowo nas zabiorą. W końcu, po pewnych targach i różnych „ale” ze strony o. Gwardiana, porucznik zgodził się na 160 braci. O. Gwardian odczytał listę, kto ma jechać. Po twarzach braci dało się zauważyć pewne zamyślenie i przygnębienie. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę z powagi chwili i wiedzą, że w razie oporu Niemcy mogą stosować represję, a nawet klasztor spalić. Przyjmują to jako Dopust Boży i Bożą Wolę. Oczywiście nie brakowało też „dezerterów”. Kilku braci, przejętych strachem, zwiało tej nocy do okolicznych wsi. W drodze dowiedzieliśmy się od szofera, który nas woził, że żandarmi przygotowali dla nas miejsce w obozie pracy w Gałkowie w razie, gdybyśmy nie chcieli dobrowolnie udać się na okopy.”

Jeden z uczestników tych robót, br. Janisław Leleń, w rymowanych słowach opisał wywózkę i pierwsze dni kopania okopów.

„Już front blisko, słychać strzały,

Echo niesie wiatr.

We krwi pławi się kraj cały,

Od morza do Tatr.

Nic nie psuje nam humoru,

Choć strach czasem mrozi,

Bo mamy słowo honoru,

Że nam nic nie grozi.

Aż tu raz wieczorem, jakoby grom z nieba,

Rozeszła się wieść po Niepokalanowie:

„Niemcy zabierają! Dziś jechać potrzeba

Do okopów, a może i dalej.. Kto to wie?”

Auta podchodzą, każdy się pakuje,

Choć ciemno, w pośpiechu, spoceni.

Kto strachu nie zdzierżył, za płot wyskakuje.

Wiadomo, że wolność nad wszystko się ceni.

Za kilka pacierzy już bracia w komplecie,

Już rozkaz – motory z warkotem ruszają,

„Pod Twoją obronę” pieśń leci po świecie,

To dzieci Maryi swój los powierzają.

Już miasto Sochaczew, już koniec podróży,

Kieruję na mury mój wzrok wylękniony,

Bo też nic dobrego ta noc mi nie wróży,

Byłem przez wroga do robót przeznaczony.

Nazajutrz wstał ranek pochmurny, ospały,

Deszcz leje i marsze po rynnach wydzwania,

Choć święto, święte nakazy świętować kazały,

Idziemy zmoknięci do rowów kopania.

Niedziela, czy święto, deszcz, czy słońce pali

Kopiemy okopy strzeleckie, pancerne,

Kopiemy, by wreszcie Szwaby ganz przegrali,

A oni wciąż mówią: „Mnichy są nam wierni.”

Lecz za to przy kotle to ruch jak w Londynie.

Gdy na czas nie zdążysz, to ci porcja zginie.

Zupa zawsze słona, zbyt „pachnie” kiełbasa,

Zajadaj, popijaj i popuszczaj pasa.

Czujesz wstręt do tego, to nie trać humoru,

Bo tu coś lepszego przywieźli z klasztoru.

Zjadamy w podwórzu, nie jesteśmy sami,

Bo wśród nas buszują kury z prosiętami.

Modlitwa w stodole, potem trochę spania.

O trzeciej ruszamy znowu do kopania.

Praca nie zabawa, słońce silnie pali.

Tam płonie Warszawa, widać dym w oddali.

Gdy zmrok się wyłania, gdy dzień dogorywa,

To siostra Stefania z kolacją przybywa.

A gdy noc zapada, idź spać na barłogi,

Buty weź pod głowę i wyciągaj nogi.

Po tak znojnej pracy dobrze nam się spało,

Jedzenia wystarcza, spania zawsze mało,

Bo sen koi troski, siłę daje spanie.

Niech szlag Niemców trafi ! I tak niech się stanie.”

W wierszu br. Janisława jest wzmianka o święcie franciszkańskim Matki Bożej Anielskiej, zwanym też świętem Porcjunkuli, które obchodzi się 2 sierpnia. Od tego dnia rozpoczęły się wywózki do kopania okopów i rowów przeciwczołgowych oraz budowanie bunkrów. Kronikarz Niepokalanowa, br. Karol Boromeusz Otto Marchewicz, dokładnie spisał, w którym dniu i ilu braci było zabieranych z Niepokalanowa do tych prac. Pracowali codziennie, z wyjątkiem niedziel, aż do 13 stycznia 1945 roku, w sumie 113 dni. Do miejsca pracy byli dowożeni ciężarowymi samochodami, a gdy zabrakło taboru samochodowego – konnymi wozami, a zdarzało się, że szli pieszo. Praca trwała od godziny siódmej do osiemnastej z przerwą godzinną na obiad. Obiad składał się z kiełbasy i chleba, które w koszach wcześniej przywożono. Kiełbasy pilnował pies, ale jej nie ruszył. Grupy zabieranych z klasztoru liczyły przeważnie nieco ponad 100, albo i więcej – 140 i nawet 153 braci, zwłaszcza na przełomie sierpnia i września. Do pracujących w miarę możliwości dojeżdżał z Niepokalanowa kapelan o. Wiktor Błaż, a także o. Władysław Ryguła i Ojciec Gwardian. W przytoczonym czasie bracia odpracowali na rzecz okupacyjnej armii niemieckiej około 11400 dniówek, każda po 10 godzin, co daje 114000 godzin roboczych. A zapłata za to? Marne jedzenie i jednorazowy przydział 100 kwintali węgla na rzecz klasztoru. Wprawdzie była sporządzona lista przepracowanych dni rzekomo do wynagrodzenia, ale na tym się skończyło. Dziś za godzinę fizycznej pracy w Niemczech płacą 8 euro. Gdyby stało się zadość sprawiedliwości, wystarczyłoby zapewne na nowy budynek Biblioteki Klasztornej. W budynku, w którym teraz znajduje się biblioteka, w czasie okupacji urzędował Wermacht. Nieco sprawiedliwości okazano w czasie wojny Jaruzelskiej, czyli Stanu Wojennego, w darach przywożonych z Niemiec do Niepokalanowa, ale to były dary, nie zapłata.

Łacińskie przysłowie głosi „Inter arma silent Musae”. W czasie wojny nie ma czasu na twórczość artystyczną, której natchnieniem są Muzy, tym bardziej w okopach. Ale jest i inne porzekadło: „Czasy wojny, czasy boju – to dla sztuki czas rozwoju”. Wśród braci kopiących doły byli poeci, graficy i rzeźbiarze. Zachowała się fotografia rzeźby br. Maurycego Kowalewskiego, wykonana przy pomocy łopaty na glinianej ścianie wykopu. Zachowały się anonimowe wiersze „Szopa”, „Pieczone ziemniaki” czy „Kantata o o. Maksymilianie” pisane w okopach.

Jednym z „dobrowolnych” kopaczy był br. Filoteusz Mucha, który lubił rysować. Nie miał wykształcenia w tej dziedzinie, ale miał talent. „Od dziecka bardzo lubiłem ilustracje – napisał w życiorysie – i miałem zdolności do rysunków, lecz nie miałem warunków do rozwinięcia tych zdolności.” Zachowała się część jego rysunków z różnych czasów. Rysował przeważnie portrety i karykatury współbraci zakonnych, których podobizny trafnie ujmował. Szkoda że nie podpisywał podobizn, stąd tylko niektórych zakonników można rozpoznać. Wybrane portrety można oglądać na wystawie „Jak br. Filoteusz spędzał wolny czas?” w Muzeum Papieskim w Niepokalanowie. Br. Filoteusz wywieziony do kopania rowów zabrał ze sobą ołówek i karty papieru. Rysował wtedy także żołnierzy w hitlerowskiej mundurach. Między innymi narysował portret komendanta organizacji Todta i szofera, który woził zakonników wielkim samochodem do pracy na linię bunkrów pod Sochaczewem. Kierowca był dobrym człowiekiem i szanował zakonników. Bracia nazywali go Mamą. Przy rozstaniu ofiarował br. Filoteuszowi fotografię swojego czteroletniego chrześniaka z Benel im Mai. Fotografia się zachowała, a ślady wspomnień z tamtych dni trafiają się w archiwalnych zapiskach, na podstawie których napisałem ten przyczynek do historii Niepokalanowa.

o. Roman Aleksander Soczewka

Niepokalanów, 16 stycznia 2014