Ksiądz Jan Twardowski napisał: Wiara i nadzieja nie pozwalają płakać na pogrzebach – ale miłość czasem płacze…

Tak. Płakaliśmy rok temu, gdy dowiedzieliśmy się o nagłej śmierci ojca Marka Zienkiewicza i później na jego pogrzebie, gdy powierzaliśmy jego ciało ziemi.

Zaczęło się dokładnie rok temu, jak wszystkim nam się wówczas wszystkim wdawało, od niegroźnego przeziębienia i gorączki. O. Marek przez kilka dni przyjmował leki, ale jego stan się nie poprawiał, wtedy został skierowany na test na Covid-19.Wynik testu był pozytywny.

W ciągu doby stan zdrowia o. Marka zaczął się dramatycznie pogarszać, dlatego podjął decyzję, żeby udać się do szpitala.

13 października po obiedzie zgłosił się do szpitala w Łodzi-Łagiewnikach, który znajduje się opodal klasztoru. Tam na izbie przyjęć zasłabł i stracił przytomność.

Natychmiast zostały podjęte zabiegi reanimacyjne zespołu lekarzy, które trwały wiele godzin. Niestety nie udało się uratować życia o. Marka.

O godzinie 2330, 13 października, w święto Matki Bożej Fatimskiej, o. Marek Zienkiewicz odszedł niespodziewanie z tego świata, w wieku 61 lat, z czego 40 przeżytych w życiu zakonnym i 33 roku kapłaństwa.

Bóg, określił czas życia ojca Marka na tę właśnie chwilę, ten dzień, ten moment i wezwał Tego Wiernego Sługę do Siebie.

Niespodziewanie odszedł do wieczności duszpasterz, kapłan obdarowany przez Boga wieloma talentami, wielką wrażliwością na ludzką biedę i cierpienie, naturalnie dobry, (…), śpieszący zawsze gdzie było potrzeba z kapłańską, braterską i chrześcijańską pomocą”.

Rok temu w Jego pogrzebie mogło uczestniczyć niewiele osób, ponieważ takie były obostrzenia związane z pandemią. Ta sytuacja pozostawiła w nas poczucie, że nie pożegnaliśmy Go tak, jak byśmy chcieli, jak powinniśmy…

Dlatego dzisiaj poświęcając tablicę, poświęconą jego pamięci, chcemy niejako dopełnić tego, czego nie mogliśmy w dniu pogrzebu…

Gromadzimy się dzisiaj na tej Eucharystii, aby modlić się za śp. Marka Zienkiewicza o pokój jego duszy oraz by poświęcić tablicę pamiątkową wykonaną ku jego pamięci. Chcemy wrócić myślami do jego osoby i przypomnieć, ile dobrego zrobił dla tej parafii. Marek Zienkiewicz posługiwał w tym kościele i parafii przez 8 lat, od 2012 do 2020 roku.

Na kapitule prowincjalnej, która odbyła się wiosną 2020 roku w Niepokalanowie, został mu powierzony obowiązek gwardiana i proboszcza na nowej placówce w klasztorze i parafii w Łodzi-Łagiewnikach. Do Łodzi przyjechał w drugiej połowie sierpnia. Na nowej placówce duszpasterskiej pracował jedynie przez 50 dni.

W Smardzewicach, w pamięci parafian, pozostanie jako zawsze życzliwy, gościnny, uśmiechnięty i otwarty na każdego człowieka. Kochał ludzi, żył ich troskami i radościami. Zawsze miał czas dla każdego. Nigdy nie wymawiał się brakiem czasu. Poświęcał go dla bliźnich nawet kosztem wypoczynku.

Był prawdziwym „ojcem” dla parafian. Nikt z parafian nie był mu obojętny, nawet ten, kto stronił od kościoła i sakramentów. Wysłuchiwał z cierpliwością problemy dnia codziennego, współczuł z tymi którzy cierpieli.

Z modlitwą, radą, obecnością, sprawiał, że ożywiało się życie religijne i duszpasterskie.

Jako Proboszcz dobrze wiedział, czego parafianom potrzeba. Znał ich problemy, rozterki, czasem trudne sytuacje rodzinne.

Związany był z ogromną rzeszą ludzi, parafianami i znajomymi, dla których pełnił rolę przyjaciela, doradcy, powiernika.

Pewnie wielu z nas, zgromadzonych tutaj dzisiaj, może w pamięci przywoływać sytuacje, gdy doświadczyło wsparcia ze strony o. Marka.

Był zatroskany o dobro duchowe parafian. Cechowała go wielkoduszność i łagodność.

W kontaktach z o. Markiem nie czuło się dystansu, że jest gwardianem, proboszczem. Nigdy nie podkreślał ważności swoich funkcji.

Był człowiekiem skromnym. Odznaczał się wyjątkową kulturą, osobistym urokiem. Nigdy się nie wynosił (…) Był gorliwym duszpasterzem, a przede wszystkim człowiekiem Bożym, dającym siebie innym, nie zatrzymującym niczego dla siebie.

Udzielał się również społecznie, współpracując z władzami samorządowymi.

Przeszedł przez życie, dobrze czyniąc – takie epitafium mogłoby się znaleźć na grobie O. Marka.

Tutaj w Smardzewicach szczególną miłością pokochał św. Annę, patronkę smardzewickiego kościoła i sanktuarium, pod której opieką miał sprawować funkcję przełożonego i proboszcza. Starał się, aby szerzyć jej kult. Zabiegał, aby jej wizerunek jaśniał pięknością.

Posiadał niezwykły talent organizacyjny zarówno duszpasterski, jak i pod względem gospodarczym. Ze szczególną pieczołowitością dbał o wygląd kościoła i klasztoru.

Dlatego od samego początku podjął prace, które miały przywrócić blask świątyni. Z największych inwestycji w kościele to przebudowa prezbiterium, oraz dogłębna renowacja głównego ołtarza wraz z wizerunkiem św. Anny.

Nie sposób wymienić wszystkich prac jakie zostały przez niego wykonane przez te osiem lat jego posługi proboszczowskiej. Były to prace w kościele i wokół kościoła, w klasztorze i jego otoczeniu, jak również na cmentarzu parafialnym.

Były to prace, które wymagały bardzo dużych nakładów finansowych. Dlatego z pozytywnym skutkiem zabiegał, o różnego rodzaju dotacje, które pomogły zrealizować podejmowane prac. Parafianie widząc poświęcenie i zaangażowanie ojca Marka, nie szczędzili również ofiar aby wspomagać prowadzone prace.

Bardzo wierzył w Bożą Opatrzność, która czuwała nad tymi wszystkimi projektami i pracami. Nie liczył tylko na własne siły, ale przede wszystkim na wstawiennictwo i pomoc św. Anny.

Czasami gdy widzieliśmy w klasztorze ilość projektów tych już prowadzonych, jak i planowanych oraz ich koszt, to nieraz ogarniały nas wątpliwości czy na wszystko wystarczy pieniędzy, czy podołamy jako parafia.

Pamiętam, jak raz nawet jak o. Andrzej zażartował do o. Marka: ty nas puścisz z torbami. Ale on się nie poddawał, on bezgranicznie wierzył, że jeśli te prace są Wolą Bożą, to znajdą się pieniądze.

Marek miał jeszcze wiele innych planów, ale nie dane mu było ich kontynuowanie. Przez osiem lat posługiwania w klasztorze i parafii w Smardzewicach wytrwale i z wielką troską zadbał o klasztor.

Uwieńczeniem, jego posługi w Smardzewicach były uroczystości związane z 400-leciem Objawień św. Anny. Pragnął aby na ten jubileusz kościół i obraz Patronki kościoła i parafii zajaśniał szczególnym blaskiem.

Dnia 26 lipca 2020 r. w odpustową uroczystość Świętej Patronki Smardzewic dane mu było cieszyć się efektem podjętych prac i wdzięcznością wielu ludzi.

Jego pełna poświęcenia praca była powszechnie zauważana i doceniana. Doceniały to nawet władze samorządowe Gminy Tomaszów Mazowiecki, jak i Gminy Sławno, na terenie, której znajduje się część parafii.

Nie trzeba śledzić historii parafii, wystarczy wejść do kościoła, by się o tym przekonać że Ojciec Marek wiedział, co to znaczy być dobrym gospodarzem.

To ten, który dba, by wierni mieli świątynię – miejsce w którym mogą na nowo odkrywać siebie nawzajem jako Kościół Chrystusowy, jeden organizm, z Chrystusem jako Głową. Bez tego trudno jest budować wspólnotę.

Wspólnota musi mieć własną przestrzeń do modlitwy i odkrywania obecności Bożej.

Tak jest w tutejszej świątyni – każdy z parafian ma jakieś swoje, choć nie podpisane, miejsce – ulubioną ławkę, ulubioną stronę, kąt w którym można czuć samego siebie, jak we własnym pokoju. Po prostu – jak w domu.

Dzisiaj pragnę podziękować wszystkim parafianom, którzy szczodrze swoimi modlitwami i ofiarami wspierali wszystkie poczynania, jakie podejmował o. Marek.

Pamiętam, jak z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, wzrastało zaufanie i hojność parafian. Wiele osób nawet społecznie pomagało w pracach.

Szczególne podziękowanie pragnę skierować do pana wójta gminy Tomaszów Mazowiecki – Franciszka Szmigla. Bez jego pomocy i zaangażowania na rzecz parafii wiele inwestycji nie mogłoby być zrealizowanych. Wspólnie z o. Markiem odwiedzali różne instytucje zabiegając o dofinansowanie.

Gmina przygotowywała projekty mające na celu pozyskiwanie dotacji, wpierała finansowo wiele prac konserwatorskich w kościele. I oczywiście bez zaangażowania pana wójta nie byłoby pięknego parku przed kościołem oraz pięknego parkingu od strony południowej kościoła.

Dziękuję panom sołtysom Smardzewic. Byłemu sołtysowi pana Józefowi Królowi jak i obecnemu pani Marianowi Tomasikowi, którzy zawsze z pełną dyspozycyjnością wspierali o. Marka nie szczędząc swojego czasu i sił.

Minął rok od śmierci o. Marka…

A my nie możemy przyzwyczaić się do tej sytuacji. Nieustannie doświadczamy braku jego osoby. Często wspominamy go w rozmowach, podajemy jako przykład do naśladowania…

Dlatego dzisiaj niezmiernie się cieszymy, że tablica, która zostanie dziś odsłonięta ku pamięci Ojca Marka, będzie nam przypominać o tym niezwykłym kapłanie zakonniku, będzie dowodem naszej wdzięczności i uznania jego zasług. Tablica będzie nam przypominać o wspaniałym człowieku, który na zawsze pozostanie w naszych sercach…

Dziś głęboko w to wierzymy, że o. Marek, patrzy na nas z Nieba i z niebiańskim uśmiechem zaprasza nas, byśmy i my zawierzyli bezgranicznie Jezusowi, byśmy kochali Matkę Najświętszą, czcili św. Annę, tak jak on Ją czcił i kochał. Abyśmy służyli naszym bliźnim na miarę naszych pragnień i możliwości.

Ojcze Marku – dziękujemy!
Do zobaczenia w niebie…

Mirosław Jaremczuk OFM Conv

Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?

(I rocznica śmierci o. M. Zienkiewicza 1959-2020)

Kazanie – o. Ignacy Kosmana

Czytania:        Mdr 7, 7-11;

Hbr 4, 12-13; Mk 10, 17-27

Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Takie pytanie zadał Jezusowi ewangeliczny młodzieniec. Ale nie tylko on. Podobne pytanie zadał Jezusowi zaraz po zdaniu egzaminu maturalnego Marek Zienkiewicz – młodzieniec spod Radzynia, urodzony w Ulanie, absolwent Technikum Mechanicznego. Jezus udzielił mu podobnej odpowiedzi. „Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę”. Młodzieniec Marek przestrzegł tego wszystkiego od dzieciństwa. „Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!»”.

W przeciwieństwie do bezimiennego młodzieńca z Ewangelii św. Marka, nasz młodzieniec – nota bene Marek  – nie spochmurniał, bo nie miał w istocie wielu posiadłości; nie był bogaty w dobra ziemskie. Miał jednak inny skarb – mądrość Bożą. Modlił się o nią i została mu dana, przyzywał ją – i przyszła do niego. „Mądrość – skarb najcenniejszy”. Cenniejsza od berła i tronu. Cenniejsza od drogich kamieni i złota. Złoty kruszec przy niej to ledwie pył, garść prochu. Marek – młodzieniec spod Radzynia Podlaskiego – umiłował ją nad zdrowie, sławę i piękno. Dzięki mądrości zyskał wszystkie dobra i niezliczone bogactwa duchowe.

Słowo Pana jest żywe i nie zawodzi. Słowo Pana jest wierne i skuteczne – zdolne przeniknąć człowieka do głębi duszy i szpiku kości. Młodzieniec Marek nie odszedł, lecz poszedł za tym Słowem.

Było to 25 czerwca 1980 roku. Wtedy podjął decyzję. Dnia 31 sierpnia tegoż samego roku rozpoczął nowicjat w klasztorze Prowincji Matki Bożej Niepokalanej Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych w Smardzewicach pod kierunkiem o. Mariusza Paczóskiego. Tam też 1 września 1981 roku złożył pierwszą profesję zakonną, „świadom – jak napisał – obowiązków wypływających ze ślubów zakonnych”. Przez kolejne sześć lat studiował filozofię i teologię w Wyższym Seminarium Duchownym OO. Franciszkanów w Łodzi-Łagiewnikach. Dal się poznać jako dobry, cichy, spokojny, a nawet nieśmiały – brat Marek. Śluby wieczyste złożył w uroczystość św. Franciszka z Asyżu, 4 października 1985 roku, na ręce o. Mariusza Paczóskiego, prowincjała.

Rok później przyjął święcenia diakonatu, odpowiadając w ten sposób na postawione przed laty pytanie i deklarując pragnienie, że chce „być pomocą dla ludzi oczekujących na Chrystusa” – oczekujących na Słowo. Tak uzasadnił swoją prośbę z 1986 roku, prosząc o święcenie diakonatu. Następnie, w kolejnym roku, kierowany pragnieniem służby Bogu i pomocy ludziom „w nawiązywaniu łączności z Tym, który tak bardzo człowieka umiłował”, jak sformułował to w podaniu z kwietnia 1987 roku, prosząc o łaskę święceń prezbiteria tu. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk ordynariusza łódzkiego, biskupa Władysława Ziółka, w dniu 30 maja 1987 roku.

Ojciec Marek był zakonnikiem i kapłanem, a nadto – człowiekiem! – cichym, spokojnym, sprawiedliwym. Stąd też nie może dziwić, że pierwszym klasztorem, w którym przyszło mu pracować był Kalisz – miejsce szczególnie umiłowane przez św. Józefa – sprawiedliwego i małomównego męża Maryi, wręcz milczącego na kartach Ewangelii. Ale za tym milczeniem krył się człowiek odpowiedzialny, troskliwy: subtelny mężczyzna.

Ojciec Marek posiadał podobne cechy charakteru. To był ciepły człowiek – i nie waham się powiedzieć: święty. Dlatego też już po dwóch latach posługiwania Słowu Bożemu został przeniesiony do Niepokalanowa. Powierzono mu odpowiedzialną funkcję mistrza junioratu braci zakonnych w Niepokalanowie; funkcję tę pełnił dwukrotnie, w latach 1989-1992.  Takiej funkcji nie powierza się osobie przypadkowej.

Młodzieńcowi Markowi powierzano kolejne funkcje wychowawcze: dnia 13 lipca 1992 roku został powołany do prowincjalnej Komisji ds. Formacji, Wychowania i Nauki oraz Komisji Dzieła Powołań Kapłańskich i Zakonnych, której przewodniczył od września 1996 roku. Wkrótce – 4 grudnia tego samego roku – został powołany na członka Komisji Prowincjalnej ds. Formacji, Wychowania i Nauki. Następnie (w 1997 roku) został powołany do Podkomisji ds. formacji i duchowości Niepokalanowa. Tego samego roku w listopadzie otrzymał nominację na Asystenta Prowincjalnego Młodzieży Franciszkańskiej.

Jaki był powód, że niespełna czterdziestoletniemu kapłanowi władze zakonne powierzały tak odpowiedzialne funkcje?

Powodem rozstrzygającym była jego cichość, ciepło, świętość, którymi się odznaczał i poprzez które kształtował powierzoną mu młodzież zakonną – owych młodzieńców, którzy przychodzili ze świat i pytali o. Marka: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?

I można by zapytać za słuchaczami z Nazaretu: Skąd u niego ta mądrość? Czyż nie jest On synem Józefa, rolnika z Podlasia? Czy jego matce nie jest na imię Leokadia? Czyż nie znamy jego rodzeństwa? Wszyscy to przecież zwyczajni ludzie…, chociaż i niezwyczajni, wszak rodzony brat o. Marka – o. Franciszek – także służy Bogu w zakonie OO. Bernardynów.

Ten zwyczajny i niezwyczajny młodzieniec z Podlasia zaskarbił sobie życzliwość i szacunek wszystkich – współbraci zakonnych, parafian, młodzieży. Toteż nie dziwiło nikogo, kiedy kolejne kapituły prowincjalne powierzały małomównemu, lecz uśmiechniętemu Ojcu Markowi, trzy razy funkcję gwardiana klasztoru w Skarżysku-Kamiennej, zaś biskup radomski Jan Chrapek mianował go proboszczem miejscowej Parafii p.w. Niepokalanego Poczęcia NMP.

Kimże to nasz o. Marek nie był? Kustoszem kapitulnym, delegatem na kapitułę generalną, członkiem prowincjalnej Komisji ds. Budowlanych i Gospodarczych. W istocie posiadał talenty budowlane: budował najpierw świątynie Ducha Świętego w ludzkich sercach, znał się też na budowlach murowanych. Ten cichy i pokornego serca zakonnik i kapłan, jak Jego Mistrz z Ewangelii, czynił nasze serca według Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi.

Ojciec Marek cieszył się dużym zaufaniem, toteż powierzano mu kolejne funkcje na służbie gwardiańskiej – dwukrotnie w klasztorze w Smardzewicach, gdzie biskup radomski Henryk Tomasik powierzył jego opiece duszpasterskiej parafię św. Anny, a w której to parafii o. Marek wytrwale i z wielką troską dbał o klasztor i kościół oraz w dużej mierze przyczynił się do uświetnienia obchodów 400-lecia objawień Świętej Anny, poddając renowacji świątynię oraz obraz św. Anny wraz z ołtarzem.

Po Smardzewicach kapituła prowincjalna powierzyła pieczy o. Marka miejsce szczególne – kolebkę jego formacji duchowej: klasztor w Łodzi-Łagiewnikach. Metropolita Łódzki abp Grzegorz Ryś powierzył mu urząd proboszcza miejscowej parafii pod wezwaniem Świętego Antoniego Padewskiego i Świętego Jana Chrzciciela. Ojciec Marek od swego przyjścia do klasztoru, sanktuarium i parafii w Łodzi-Łagiewnikach ze swoją charakterystyczną cichością charakteru, ale stanowczo prowadził swoich współbraci, parafian i pielgrzymów do Pana, nieustannie zabiegając o to, by wszyscy, którzy pragną zbawienia, gotowi byli pójść za głosem Jezusa – sprzedali wszystko, co mają, i rozdali ubogim, żeby zyskać skarb w niebie.

Wielu z nas także w tym miejscu spochmurnieje…

Ojciec Marek oddal wszystko, co miał najcenniejszego – własne życie.

W Łodzi-Łagiewnikach żywot zakonny o. Marka zatoczył koło. Zapamiętali go wszyscy jako cichego i wytrwałego kapłana Chrystusowego. Wszędzie gdzie pracował, pozostawiał po sobie wiele dobra duchowego i materialnego. Pozostawił wiele ciepła, uśmiechu i milczenia, które – szczególnie w obecnych czasach – jest złotem, którego tak bardzo nam brakuje w życiu rodzinnym, społecznym.

Urodzony 10 września 1959 roku odszedł do Pana po nagrodę. Po skarb w niebie. Zgłosił się po ów skarb wieczorem 13 października 2020 roku, w łódzkim szpitalu…

Zmarł na skutek zarażenia wirusem Covid-19. Miał zaledwie 61 lat, w tym 40 lat przeżył w zakonie. Dwie trzecie swego życia oddał Panu. To była jego cena za skarb w niebie. Liczba zaś lat jego kapłaństwa równa była liczbie lat życia Jezusa na ziemi – 33. To nie przypadek. To znak. Odpowiedź i obietnica Jezusa dana innemu jeszcze młodzieńcowi: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju” (Łk 23, 43).

Łatwo jest doprawdy ubogiemu wejść do królestwa Bożego, nic go bowiem na ziemi nie trzyma, w żadnym dostatku nie pokłada nadziei. Przechodzi przez bramę życia bez przeciskania się, nic nie tarasuje mu przejścia do nieba – żadne bagaże: kufry, skrzynie, walizy.

Do nieba idzie się z pustymi rękoma: bez laski podróżnej i torby, bez prowiantu i pieniędzy. Trumna nie ma kieszeni.

Parafrazując nieco słowa Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian, można powiedzieć, że o. Marek głosił bez słów – własną postawą „mądrość między doskonałymi, ale nie mądrość tego świata ani władców tego świata […], lecz tajemnicę mądrości Bożej, mądrość ukrytą, tę, którą Bóg przed wiekami przeznaczył ku chwale naszej” (1 Kor 2, 6-7): tę, której nie pojął bogaty młodzieniec z Ewangelii św. Marka. Ojciec Zienkiewicz ukazywał swoim życiem „to, czego ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć” (1 Kor 2, 9); ukazywał wielkie rzeczy, które Bóg przygotował miłującym Go młodzieńcom.

Dziękujmy naszemu Bratu – franciszkańskiemu młodzieńcowi, którego życie było kolejną zwrotką Pieśni Słonecznej św. Ojca naszego Franciszka:

Pochwalony bądź, Panie nasz, przez naszą siostrę śmierć cielesną,

której żaden człowiek żywy uniknąć nie może.

Biada tym, którzy umierają w grzechach śmiertelnych;

Błogosławieni ci, których [śmierć] zastanie w Twej najświętszej woli,

albowiem śmierć druga nie wyrządzi im krzywdy.

Chwalmy i błogosławmy naszego Pana,

i dziękujmy Mu za brata naszego Marka,

i służmy Bogu i bliźnim jak on –

z wielką pokorą.

Amen.

1 października w naszym franciszkańskim seminarium w Łodzi Łagiewnikach rozpoczął się nowy rok akademicki 2021/22.

Uroczystości rozpoczęły się Eucharystią, której przewodniczył Prowincjał o. Grzegorz M. Bartosik. Po zakończonej Mszy Świętej w seminaryjnej auli podsumowano ubiegły rok akademicki odczytując sprawozdania z działalności seminarium z tamtego okresu. Wręczono także nagrody za najlepsze wyniki w nauce.

Kolejnym punktem inauguracji była immatrykulacja braci z pierwszego roku. Indeksy studenckie wręczył im ks. prof. dr hab. Marek Talar, prodziekan UKSW. Mury seminarium powiększyły się zatem o 3 współbraci z naszej prowincji. Przed oficjalnym ogłoszeniem przez Ojca Rektora rozpoczęcia nowego roku, kilka słów zachęty wygłosili do nas przybyli goście. Inauguracyjny wykład wygłosił o. diakon Artur Przechowski, który w tym roku obronił swoją rozprawę doktorską na Wydziale Filozofii KUL. Tematem wykładu były Temporalne aspekty relacji Bóg-stworzenie. Inspiracje filozoficzno-naukowe.

Więcej zdjęć i informacji o seminarium na stronie: seminariumfranciszkanskie.pl

Minister Generalny

Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych

 

Prot. nr 0687/21

Rzym, 09 sierpnia 2021

 

List na upamiętnienie obchodów

osiemdziesiątej rocznicy śmierci Świętego Maksymiliana M. Kolbego

oraz pięćdziesięciolecia jego beatyfikacji

 

 

Do wszystkich Współbraci w Zakonie

Do wszystkich Pielgrzymów

Bóg jest miłością:

Kto trwa w miłości, trwa w Bogu,

a Bóg trwa w nim (1 J 4,16)

 

Najdrożsi,

Okazje osiemdziesiątej rocznicy śmierci Świętego Maksymiliana Marii Kolbego oraz pięćdziesięciolecia jego beatyfikacji, stwarzają sposobność do refleksji w świetle jego dziedzictwa duchowego naznaczonego miłością. Uwięzienie w obozie zagłady w Auschwitz, uwieńczone śmiercią w bunkrze głodowym, odsłania przed nami niedorzeczny argument historyczny, który ukazuje kronika nieustannego podążania drogą świętości i miłości.

Mrok celi, rozświetlony modlitewnym świadectwem Świętego Maksymiliana i wypowiadane przez niego słowa pocieszenia kierowane do towarzyszy więziennej niedoli, stanowią symboliczne miejsce niedorzeczności człowieka, ołtarz, na którym godność ludzka i kapłańska franciszkańskiego zakonnika zostają wyniesione, aby oświecać „ten trudny świat”, jak stwierdził Jan Paweł II.

 

Droga miłości

Bezgraniczna miłość jest cechą jasno wyróżniającą życie naszego Świętego Męczennika.

Przede wszystkim była to miłość do Matki Bożej, która wypełniała serce małego „Rajmunda” – jeszcze dziecka – i która w wieku młodzieńczym przywiodła go do przywdziania franciszkańskiego habitu. Ona inspirowała zapał podczas formacji i studiów. Dodawała zdolności, dzięki którym – pomimo młodego wieku – potrafił oceniać wydarzenia tego szczególnego zbiegu okoliczności historycznych. Ponadto miłość do braterskiej wspólnoty zakonnej, decyzja by w sposób autentyczny być kapłanem katolickim. Wreszcie miłość do wszystkich ludzi, poświadczona przez jego niezmordowany trud ewangelizacji i zaangażowania w kształtowanie prawego sumienia ludzi jego czasów. Wszystko po to, by poprzez zapał misyjny i pełną męczeńskiej  miłości ofiarę osiągnąć zaoferowany Kościołowi i światu ”dar” „oddania się Maryi Niepokalanej”.

Wszystko to nie jest dziełem samej woli ludzkiej,  jest drogą życia cnotliwego,  które zaświadcza o doświadczeniu miłości Bożej jako podstawowej motywacji życia Świętego Męczennika.

 

Obecność profetyczna

Głębia miłości, z którą Święty Maksymilian oddał swoje istnienie Niepokalanej – by „do Niej się upodobnić” – oraz stałe poświęcenie się na służbę braciom, na sposób profetyczny ukierunkowują na sens naszego życia.

Klucz do odczytania tego proroctwa nie zależy od naszego życia w cnocie, gdyż byśmy ryzykowali stwierdzeniem, że nie jesteśmy do tego zdolni, ale by „miłować”, być ludźmi wierzącymi pełnymi miłości do drugich. Oto droga na nasze dni: dawać samych siebie, zatracając się w hojności jako ofiara złożona i miła Bogu.

Obecność profetyczna Boga, doświadczana przez Świętego Maksymiliana, nie jest niczym innym jak obecnością Miłości Boga uczynioną historią zbawienia dla ludzi jego czasów.

Jak pisze Papież Franciszek „[…] historia pokazuje, że lubi się powtarzać. Rozpalają się odwieczne konflikty, które uznawano już za przezwyciężone. Odradzają się zamknięte, ostre, gniewne i agresywne nacjonalizmy […]. Dobra, podobnie jak miłości, sprawiedliwości i solidarności nie osiąga się raz na zawsze; trzeba je zdobywać każdego dnia” (Fratelli tutti, 11).

Oto proroctwo: w świecie pilotowanym przez różne systemy egoistycznych interesów i nieludzkich reżimów – żyć miłością i świadczyć o miłości, oddaniu się na służbę drugiemu, godności i trosce o zbawienie innych.

 

Nowe Stworzenia w rękach Pierwszej odkupionej

Może nigdy nie zdołamy dokonać w nas samych całkowitego aktu poświęcenia się Niepokalanej, jak to uczynił nasz Święty. W wielu miejscach słusznie podkreślano, że w jego przypadku nie był to zwykły akt pobożności. Osobiście ochotnie rozważam jego całkowite poświęcenie się Niepokalanej jako najwznioślejszą z pobożności: w całkowitym wyzbyciu się siebie, egzystencjalną, kształtującą nasze życie z Bogiem, za wzorem Niepokalanej, która całkowicie pozwoliła przeniknąć się działaniu Ducha Świętego.

Chodzi przeto po prostu nie o to, by być altruistami w tym „trudnym świecie”, lecz o to, by być nowym stworzeniem.

W Pierwszej odkupionej Istocie w obliczu zasług Jej Syna, w Maryi Niepokalanej, także my sami możemy stać się nowym stworzeniem, odnawiając naszą chrzcielną konsekrację. To jest chrześcijański sposób na zaoferowanie nowości życia naszemu światu: odnawiać się osobiście, aby rodzić świat nowy.

Ojciec Kolbe naucza nas, byśmy nie bali się marzyć, ponieważ razem z Niepokalaną można czynić wielkie rzeczy.

 

 

Zakończenie i pozdrowienie

 

            Kończąc ten list, pragnę z nadzieją i z ufnością spoglądać na dar świętości, który Bóg wzbudził w Swoim słudze Świętym Maksymilianie.

Przede wszystkim jednak zwracam się do tych, którzy – a jest ich wielu – wzywają go i ufnie oraz za jego przykładem, poświęcają się Maryi Niepokalanej, aby pozwolili się włączyć w odnowione zaangażowanie dawania świadectwa miłości Boga do ludzi.

Święty Ireneusz z Lyonu stwierdza, że „chwałą Boga jest człowiek żyjący”. W tej wizji wielkości człowieczeństwa wobec Boga możemy dostrzec jak wielce działanie miłości jest drogą do godności dla braci i sióstr każdego czasu. Jest to droga, która nam pozwala być narzędziami Boga w ręku Niepokalanej, aby dla siebie samych umierać i zmartwychwstawać do nowego życia. Ofiara naszego życia staje się zatem najwyższym aktem, przez który naprawdę budujemy cywilizację Miłości.

Pozdrawiam wszystkich Współbraci Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych i wszystkie inne osoby, które odbyły pielgrzymkę w celu świętowania tej wymownej rocznicy.

Życzę wszelkiego Dobra w Panu! Błogosławieństwo Boga i wstawiennictwo Serafickiego Ojca Świętego Franciszka niech będą z Wami wszystkimi.

 

Fra Carlos A. Trovarelli

    Minister Generalny

 

 

 

 

[Przekład z języka włoskiego: o. Zbigniew Kopeć, OFMConv]