Był rok 1944. W Warszawie wybuchło powstanie. Niemcy przygotowywali front wojenny nad Bzurą w okolicy Sochaczewa na wypadek, gdyby załamała się linia Wisły. Prace te prowadziła paramilitarna formacja zwana Organisation Todt – Organizacja Todta, nazwana od jej założyciela inż. Fritza Todta, działająca na terenie III Rzeszy i w krajach okupowanych w latach 1938 do 1945. Do pracy wykorzystywano więźniów, ludzi z łapanki, a także ochotników. Hitler wysoko cenił tę organizację.
Komendant robót fortyfikacyjnych koło Sochaczewa znalazł wymuszoną siłę roboczą w klasztorze franciszkanów w Niepokalanowie, chociaż władze chciały zachować pozór dobrowolnego zaangażowania. Werbunek nastąpił w klasztornym refektarzu 1 sierpnia. Kronikarz klasztorny opisał ten moment: „Wieczór 1 sierpnia 1944. Godzina 21. Dzwonek na milczenie… Pod mleczarnię podjeżdżają dwa auta z żandarmami. Rozchodzi się wezwanie: „ Wszyscy do refektarza!…”. W refektarzu zastajemy już o. Gwardiana (o. Witalis Jaśkiewicz), nieco braci oraz… żandarma niemieckiego w stopniu porucznika i sierżanta SD (czarna policja). Gdy już wszyscy się zeszli, najpierw po niemiecku przemówił porucznik, a następnie „czarny” przetłumaczył na język polski. W sposób dość delikatny dał nam do zrozumienia, że mamy jechać na siedem dni do kopania szańców za Sochaczewem, a potem wrócimy spokojnie do domu. Mleczarnia, chorzy, pewna ilość braci do obsługi klasztoru i z działu mechanicznego miała pozostać na miejscu. Poleca zabrać ze sobą tylko ręcznik, koc… i proszek do zębów, a wszystko inne będzie nam przydane na miejscu.
Chwila ciszy. Niemcy wodzą wzrokiem po zebranych. Gdzieś w głębi refektarza daje się słyszeć szmer i pomruk po tej gadaninie. „ Czarny” jakby zrozumiał, o co chodzi, i nadmienił, że w przeciwnym razie będzie się musiało użyć innych środków, to znaczy przymusowo nas zabiorą. W końcu, po pewnych targach i różnych „ale” ze strony o. Gwardiana, porucznik zgodził się na 160 braci. O. Gwardian odczytał listę, kto ma jechać. Po twarzach braci dało się zauważyć pewne zamyślenie i przygnębienie. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę z powagi chwili i wiedzą, że w razie oporu Niemcy mogą stosować represję, a nawet klasztor spalić. Przyjmują to jako Dopust Boży i Bożą Wolę. Oczywiście nie brakowało też „dezerterów”. Kilku braci, przejętych strachem, zwiało tej nocy do okolicznych wsi. W drodze dowiedzieliśmy się od szofera, który nas woził, że żandarmi przygotowali dla nas miejsce w obozie pracy w Gałkowie w razie, gdybyśmy nie chcieli dobrowolnie udać się na okopy.”
Jeden z uczestników tych robót, br. Janisław Leleń, w rymowanych słowach opisał wywózkę i pierwsze dni kopania okopów.
„Już front blisko, słychać strzały,
Echo niesie wiatr.
We krwi pławi się kraj cały,
Od morza do Tatr.
Nic nie psuje nam humoru,
Choć strach czasem mrozi,
Bo mamy słowo honoru,
Że nam nic nie grozi.
Aż tu raz wieczorem, jakoby grom z nieba,
Rozeszła się wieść po Niepokalanowie:
„Niemcy zabierają! Dziś jechać potrzeba
Do okopów, a może i dalej.. Kto to wie?”
Auta podchodzą, każdy się pakuje,
Choć ciemno, w pośpiechu, spoceni.
Kto strachu nie zdzierżył, za płot wyskakuje.
Wiadomo, że wolność nad wszystko się ceni.
Za kilka pacierzy już bracia w komplecie,
Już rozkaz – motory z warkotem ruszają,
„Pod Twoją obronę” pieśń leci po świecie,
To dzieci Maryi swój los powierzają.
Już miasto Sochaczew, już koniec podróży,
Kieruję na mury mój wzrok wylękniony,
Bo też nic dobrego ta noc mi nie wróży,
Byłem przez wroga do robót przeznaczony.
Nazajutrz wstał ranek pochmurny, ospały,
Deszcz leje i marsze po rynnach wydzwania,
Choć święto, święte nakazy świętować kazały,
Idziemy zmoknięci do rowów kopania.
Niedziela, czy święto, deszcz, czy słońce pali
Kopiemy okopy strzeleckie, pancerne,
Kopiemy, by wreszcie Szwaby ganz przegrali,
A oni wciąż mówią: „Mnichy są nam wierni.”
Lecz za to przy kotle to ruch jak w Londynie.
Gdy na czas nie zdążysz, to ci porcja zginie.
Zupa zawsze słona, zbyt „pachnie” kiełbasa,
Zajadaj, popijaj i popuszczaj pasa.
Czujesz wstręt do tego, to nie trać humoru,
Bo tu coś lepszego przywieźli z klasztoru.
Zjadamy w podwórzu, nie jesteśmy sami,
Bo wśród nas buszują kury z prosiętami.
Modlitwa w stodole, potem trochę spania.
O trzeciej ruszamy znowu do kopania.
Praca nie zabawa, słońce silnie pali.
Tam płonie Warszawa, widać dym w oddali.
Gdy zmrok się wyłania, gdy dzień dogorywa,
To siostra Stefania z kolacją przybywa.
A gdy noc zapada, idź spać na barłogi,
Buty weź pod głowę i wyciągaj nogi.
Po tak znojnej pracy dobrze nam się spało,
Jedzenia wystarcza, spania zawsze mało,
Bo sen koi troski, siłę daje spanie.
Niech szlag Niemców trafi ! I tak niech się stanie.”
W wierszu br. Janisława jest wzmianka o święcie franciszkańskim Matki Bożej Anielskiej, zwanym też świętem Porcjunkuli, które obchodzi się 2 sierpnia. Od tego dnia rozpoczęły się wywózki do kopania okopów i rowów przeciwczołgowych oraz budowanie bunkrów. Kronikarz Niepokalanowa, br. Karol Boromeusz Otto Marchewicz, dokładnie spisał, w którym dniu i ilu braci było zabieranych z Niepokalanowa do tych prac. Pracowali codziennie, z wyjątkiem niedziel, aż do 13 stycznia 1945 roku, w sumie 113 dni. Do miejsca pracy byli dowożeni ciężarowymi samochodami, a gdy zabrakło taboru samochodowego – konnymi wozami, a zdarzało się, że szli pieszo. Praca trwała od godziny siódmej do osiemnastej z przerwą godzinną na obiad. Obiad składał się z kiełbasy i chleba, które w koszach wcześniej przywożono. Kiełbasy pilnował pies, ale jej nie ruszył. Grupy zabieranych z klasztoru liczyły przeważnie nieco ponad 100, albo i więcej – 140 i nawet 153 braci, zwłaszcza na przełomie sierpnia i września. Do pracujących w miarę możliwości dojeżdżał z Niepokalanowa kapelan o. Wiktor Błaż, a także o. Władysław Ryguła i Ojciec Gwardian. W przytoczonym czasie bracia odpracowali na rzecz okupacyjnej armii niemieckiej około 11400 dniówek, każda po 10 godzin, co daje 114000 godzin roboczych. A zapłata za to? Marne jedzenie i jednorazowy przydział 100 kwintali węgla na rzecz klasztoru. Wprawdzie była sporządzona lista przepracowanych dni rzekomo do wynagrodzenia, ale na tym się skończyło. Dziś za godzinę fizycznej pracy w Niemczech płacą 8 euro. Gdyby stało się zadość sprawiedliwości, wystarczyłoby zapewne na nowy budynek Biblioteki Klasztornej. W budynku, w którym teraz znajduje się biblioteka, w czasie okupacji urzędował Wermacht. Nieco sprawiedliwości okazano w czasie wojny Jaruzelskiej, czyli Stanu Wojennego, w darach przywożonych z Niemiec do Niepokalanowa, ale to były dary, nie zapłata.
Łacińskie przysłowie głosi „Inter arma silent Musae”. W czasie wojny nie ma czasu na twórczość artystyczną, której natchnieniem są Muzy, tym bardziej w okopach. Ale jest i inne porzekadło: „Czasy wojny, czasy boju – to dla sztuki czas rozwoju”. Wśród braci kopiących doły byli poeci, graficy i rzeźbiarze. Zachowała się fotografia rzeźby br. Maurycego Kowalewskiego, wykonana przy pomocy łopaty na glinianej ścianie wykopu. Zachowały się anonimowe wiersze „Szopa”, „Pieczone ziemniaki” czy „Kantata o o. Maksymilianie” pisane w okopach.
Jednym z „dobrowolnych” kopaczy był br. Filoteusz Mucha, który lubił rysować. Nie miał wykształcenia w tej dziedzinie, ale miał talent. „Od dziecka bardzo lubiłem ilustracje – napisał w życiorysie – i miałem zdolności do rysunków, lecz nie miałem warunków do rozwinięcia tych zdolności.” Zachowała się część jego rysunków z różnych czasów. Rysował przeważnie portrety i karykatury współbraci zakonnych, których podobizny trafnie ujmował. Szkoda że nie podpisywał podobizn, stąd tylko niektórych zakonników można rozpoznać. Wybrane portrety można oglądać na wystawie „Jak br. Filoteusz spędzał wolny czas?” w Muzeum Papieskim w Niepokalanowie. Br. Filoteusz wywieziony do kopania rowów zabrał ze sobą ołówek i karty papieru. Rysował wtedy także żołnierzy w hitlerowskiej mundurach. Między innymi narysował portret komendanta organizacji Todta i szofera, który woził zakonników wielkim samochodem do pracy na linię bunkrów pod Sochaczewem. Kierowca był dobrym człowiekiem i szanował zakonników. Bracia nazywali go Mamą. Przy rozstaniu ofiarował br. Filoteuszowi fotografię swojego czteroletniego chrześniaka z Benel im Mai. Fotografia się zachowała, a ślady wspomnień z tamtych dni trafiają się w archiwalnych zapiskach, na podstawie których napisałem ten przyczynek do historii Niepokalanowa.
o. Roman Aleksander Soczewka
Niepokalanów, 16 stycznia 2014
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!