W Polsce też wschodzi słońce, również kwitną wiśnie.
Japonia – odległy kraj, poetycko nazywany krajem Kwitnącej Wiśni lub Wschodzącego Słońca. Stolice Warszawę – Tokio dzieli odległość 8656 km. Na pokonanie tej drogi odrzutowym samolotem trzeba przynajmniej 12 godzin. Kraj odległy, ale też bardzo odmienny rasą, kulturą, religią i dziwnym dla nas językiem. A jednak coś łączy Japonię z Polską. Mamy identyczne kolory narodowe: biel i amarant. Czerwony krąg na białym tle nawiązuje do tego samego słońca, które każdego dnia wpierw Japonię, a następnie Polskę oświeca i ogrzewa. Przypadek też zdarzył, o którym mało kto wie, że w tym samym dniu, trzeciego maja, świętujemy rocznicę ogłoszenia narodowej konstytucji.
W Polsce Japonię znamy przede wszystkim z firmy Sony, Samsung, Honda, Kawasaki, Mazda, Suzuki… Geograficznie Japonia nam się kojarzy z górą Fujiyama, historycznie z Hirosimą lub Nagasaki, kulturowo z Kurosawą, z filmami „Tora, Tora, Tora” i „Most na rzece Kwaj”, a reszta to już tylko folklor z samurajem, kimonem i teatrem Kabuki. Japończycy znają Polskę przede wszystkim z muzyki Fryderyka Chopina. Podobno są najlepsi w wykonaniu jego mazurków. Wydaje się też, że Polska jest dla nich krajem turystycznie atrakcyjnym.
Relacje Japonia – Polska wymienił, pogłębił i zanalizował pisarz japoński Nagao Hyodo w książce „Mosty przyjaźni – Polska dusza i japońskie serce”, wydanej w Płocku w 2007 roku. Książka ukazała się w roku, w którym uroczyście obchodzono 50-tą rocznicę wznowienia stosunków dyplomatycznych między Polską i Japonią. Po dziesięciu latach warto przypomnieć tę datę i świętować jej 60 – lecie. Autor książki jako ambasador w Polsce z zaciekawieniem i sympatią poznawał polskie sprawy i Polaków, wśród nich o. Maksymiliana Kolbego, franciszkanina, męczennika w obozie zagłady w Auschwitz, ogłoszonego świętym w 1982 przez Ojca Świętego Jana Pawła II. O. Maksymilian dokonał w ubiegłym stuleciu widocznego zbliżenia Polski do Japonii. W roku 1930 z kilkoma dobranymi współbraćmi „wyruszył na podbój świata dla Jezusa Chrystusa przez Niepokalaną, Jego Matkę Maryję”. Konkretnie chodziło o założenie drugiego Niepokalanowa na wzór polskiego i wydawanie „Rycerza Niepokalanej” w języku japońskim. Wyruszyli 26 lutego 1930 roku. Wnet po ich wyjeździe przełożony Niepokalanowa o. Alfons Kolbe, brat o. Maksymiliana, napisał w liście do znajomego księdza: „Nasz o. Maksymilian obecnie jedzie wraz z braćmi z Wydawnictwa do Japonii, by tam wydawać „Rycerza Niepokalanej” w miejscowym języku. Zawziął się, by cały świat doprowadzić do stóp Niepokalanej… Nie wiadomo, co z tego przedsięwzięcia wyniknie i nieraz obawa nas przejmuje, ale ostatecznie ufać trzeba… Brody pozapuszczali, słowniki japońskie pobrali, ale ponieważ nie znają języka miejscowego, tedy jeden Bóg raczy wiedzieć, jak się to skończy.”
Skończyło się dobrze, bardzo dobrze.
Po 35 dniach podróży okrętem przycumowali w porcie Nagasaki. Był czwartek 24 kwietnia 1930 roku. Cała ekipa składała się z trzech osób: o. Maksymilian, lat 36, kierownik grupy, br. Hilary Łysakowski, lat 24, i br. Zeno Żebrowski, lat 32. Tworzyli zgrany tryptyk: w centrum o. Maksymilian, a bracia, to dwa boczne skrzydła tryptyku. Zeno w roli ewangelicznej Marty, bo miał „złote rączki”, i br. Hilary w roli Marii, ascetyczny, z pogodnym obliczem. Sam jego wygląd budził pobożne tęsknoty. Mieli z sobą skromny bagaż. Zmieścił się na jednej rykszy. Mieli sumę pieniędzy, która wystarczyłaby tylko dla jednego z nich na powrót do ojczyzny, gdyby misja się nie powiodła. Ale jeszcze mieli ze sobą bezgraniczną ufność w pomocy Matki Bożej Niepokalanej, a za sobą potężną siłę modlących się współbraci w Niepokalanowie.
Od tamtych wydarzeń minęło 85 lat, bogatych w tajemnice radosne, świetlane, bolesne i chwalebne – jak w życiu Matki Bożej i jej rycerzy. Pierwszą radość zwiastował sam o. Maksymilian w liście do o. Prowincjała: „Ja z dwoma braćmi jesteśmy od wczoraj w Nagasaki. Przed katedrą figura Niepokalanej… Jest duża nadzieja, że biskup pozwoli nam tu pozostać… Tutaj okolica bardzo piękna: góry, zieleń, morze. Wszyscy zdrowi. Cześć Niepokalanej.” Za tą informacją popłynęły następne, również radosne. Po szesnastu dniach pobytu napisał do o. generała zakonu w Rzymie: „Dzięki Niepokalanej „Rycerz” w języku japońskim jest już drukowany, na razie 10 tysięcy egzemplarzy. Wczoraj kupiłem maszynę drukarską średniej wielkości i 145 tysięcy znaków japońskich. Niech żyje Niepokalana!” Czasopismo po japońsku miało tytuł „Seibo no Kishi”. W rok potem, 16 maja 1931, zakonnicy z wynajętych pomieszczeń przenieśli się do nowo zbudowanego Niepokalanowa, w dzielnicy Nagasaki zwanej Hongochi, na zboczy góry Hikosan. Nadali mu nazwę „Mugenzai no Sono”, to znaczy „Ogród Niepokalanej”.
Zdawało się, że radości nie będzie końca. Z Polski szła pomoc finansowa, przybywali nowi misjonarze, wzrastał nakład „Rycerza”, wznoszono nowe budynki, wzbogacał się park maszynowy, a kronikarz klasztorny zapisał pod datą 11 grudnia 1930 roku: ”O. Maksymilian przyjął do zakonu pierwszego Japończyka – brata Sato Shigeo.” I tak toczyła się historia japońskiego Niepokalanowa, najpierw pod okiem o. Maksymiliana, a następnie o. Kornela Czupryka, o. Samuela Rosenbaigera, o. Mirosława Mirochny i następnie już pod wodzą Japończyków. Malała liczba Polaków, zwiększała się liczba Japończyków. Zakładano nowe klasztory, rozszerzano zakres zadań: już nie tylko wydawnictwo, ale praca duszpasterska w parafiach, wychowawcza w sierocińcach i szkołach, charytatywna wśród poszkodowanych wybuchem bomby atomowej.
W tej pracy okazał się człowiekiem charyzmatycznym br. Zeno Żebrowski, dziś z tej racji bardziej znany w Japonii niż w Polsce. Japońscy franciszkanie zdobywali więc status samodzielności, najpierw w formie komisariatu (1940), a następnie w strukturach zakonnej prowincji (1969). Mimo kataklizmów, trzęsień ziemi, wojny i wybuchu bomby atomowej dziedzictwo o. Maksymiliana przetrwało i nadal się rozwija. Owszem, zyskuje coraz większe uznanie japońskiego społeczeństwa. Nie ginie też pamięć o ojcu Maksymilianie. Przebywał w Japonii relatywnie krótko, w sumie 5 lat i 9 miesięcy, ale ślad jego życia i pracy nie został zapomniany w sensie ideowym, jak i materialnym. Po beatyfikacji i kanonizacji doczekał wielu pomników i wystaw. W „Mugensai no Sono” znajduje się stałe Muzeum św. Maksymiliana. Wydano wiele książek i albumów o jego życiu, działalności i męczeńskiej śmierci w Auschwitz, w różnych miejscach są umieszczone jego obrazy i tablice pamiątkowe, zdobią kościoły, szkoły i place. Niektóre pomniki są wykonane rękami polskich artystów, jak na przykład pomnik w Higashi – Nagasaki, identyczny z pomnikiem ustawionym przed bazyliką w Niepokalanowie, jest dziełem Polki, Krystyny Fołdygi – Solskiej. Można spotkać obrazy Jana Molgi, a wiosną 2015 roku na Uniwersytecie Waseda w Tokio otwarto wystawę „Szkice węglem z Auschwitz” polskiego artysty Mieczysława Kościelniaka, rysowane z narażeniem życia w obozie koncentracyjnym. Wśród nich są szkice z o. Maksymilianem, z którym artysta dzielił losy więźnia.
Oprócz przytoczonych przykładów czci i szacunku Japończyków dla osoby o. Maksymiliana podkreślę jeszcze dwa fakty z dziedziny kinematografii. Chodzi o filmy nakręcone i wyprodukowane w Japonii. Jeden o życiu św. Maksymiliana Marii Kolbego, drugi o jego współpracowniku, wyżej wspomnianym Bracie Zenonie Żebrowskim. Film o Ojcu Maksymilianie nosi tytuł „Kolbe shinpu no shougai. Ausyn bittu ai no kieski”, co znaczy „Życie o. Kolbego. Cud miłości w Auschwitz.” Autorem scenariusza i reżyserem filmu jest prof. Chiba Shigeki, producentem zaś firma Modern Film Society pod kierunkiem Takacchima Hirimoto. W produkcji filmu uczestniczyli Ojcowie Franciszkanie z Prowincji Zakonnej w Japonii, jak też Siostry Zgromadzenia św. Pawła. Na Festiwalu Filmów Czerwonego Krzyża w roku 1982 film ten otrzymał pierwszą nagrodę. W japońskiej prasie ukazały się bardzo pochlebne recenzje tego filmu. Został rozpowszechniony na płytach DVD. Zareklamował go wysoce artystyczny plakat. Ciekawa jest kompozycja tego filmu: oryginalne, trafne i udane połączenie sekwencji z dokumentem, reportażem i fabułą. Autor scenariusza wydobył z archiwum unikalne fotosy i relacje, pogłębił i unowocześnił rozmowami z osobami, które osobiście znały o. Maksymiliana, jak np. z o. Shiro Iwanga, wiekowy już kapłan z kościoła w Sasoko. Wspomina on czasy, kiedy w seminarium słuchał wykładów o. Maksymiliana. „Był bardzo pogodny i czerpał wiele radości z nauczania – wspomina o. Shiro. – Uczył po łacinie. To było dla nas kleryków bardzo trudne. Tak go pamiętam”.
Pokaźna część filmu traktuje o pobycie o. Maksymiliana w Japonii, i ta dla Polaków jest mniej znana. Sekwencje z Polski przekazują tylko istotne wątki, jak np. wypowiedzi Franciszka Gajowniczka, za którego o. Maksymilian poszedł do bunkra na śmierć głodową. Film kolorowy, trwa 95 minut, został nakręcony jako zwiastun kanonizacji św. Maksymiliana (1981). Główną rolę, to jest o. Maksymiliana, gra Tsukayama Masatane.
Drugi film, również ciekawy, tyczy bliskiego współpracownika o. Maksymiliana w Japonii. Jest to kolorowa kreskówka z roku 1999 pod tytułem „Brat Zeno – bezgraniczna miłość”. Film wyprodukowała Fundacja Fuji pod dyrekcją Shizuki Edami. Przesłanie filmu jest skierowane do wszystkich ludzi, aby poznali miłosierdzie Brata Zenona i go naśladowali. Po zniszczeniach dokonanych wybuchem bomby atomowej 9 sierpnia 1945 roku zajął się poszkodowanymi, poparzonymi, osieroconymi. W swoich pomysłach, działaniach i poświęceniach był niezastąpiony. Film ma cechy wysokiego artyzmu, przekazuje humanistyczne i chrześcijańskie wartości, trwa 75 minut, może służyć jako pomoc w katechizacji. Oba filmy przybliżają widzom św. Maksymiliana i Brata Zenona w folklorze japońskim, podają nowe fakty z ich misyjnej działalności. Mogą być w Polsce atrakcyjną nowością w kinematografii i świetną promocją relacji japońsko – polskich. Czy jest nadzieja, aby przekaz filmowy o św. Maksymilianie i Bracie Zenonie mogli oglądać Polacy? Mamy zielone światełko ze strony producentów filmu. Mamy zapalonych wolontariuszy, którzy są gotowi zająć się transferem. Ale skąd wziąć fundusze na zapłacenie honorarium za tłumaczenie dialogów, na techniczne wykonanie kaset czy płytek CD, na ich promocję? To nie są pytania retoryczne. Zainteresowani transferem filmu do Polski oczekują odpowiedzi.
o. Roman Aleksander Soczewka
franciszkanin z Niepokalanowa
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!